Tematyka monet
Śmigus-dyngus
W całej Polsce Poniedziałek Wielkanocny (zwany także lanym poniedziałkiem) upływa pod znakiem lejącej się strumieniami wody. Najważniejszym, najbardziej charakterystycznym i znanym zwyczajem tego dnia jest bowiem śmigus - dyngus, powszechna zabawa, głównie dzieci i młodzieży, polegająca na wzajemnym oblewaniu się wodą.
Pierwotnie nazwy śmigus i dyngus oznaczały dwa odrębne i bardzo stare obrzędy:
1. śmigus - nazwa pochodzi prawdopodobnie z niemieckiego Schmechostern od słów schmechen - bić, uderzać i Ostern - Wielkanoc, razem: bić na Wielkanoc, lub Osterspritzen = Ostern - Wielkanoc, spritzen - polewać, czyli razem: kropić, polewać na Wielkanoc. Zwyczaj ten polega na:
- uderzaniu się, smaganiu lub tylko dotykaniu zielonymi, najczęściej wierzbowymi gałązkami (o wierzbie mówiono, że jest rośliną miłującą życie, ponieważ rośnie w każdych warunkach i na wiosnę szybciej niż inne drzewa zakwita i okrywa się młodymi listkami); był to tzw. śmigus zielony lub suchy, występujący w Polsce północnej, głównie na Pomorzu, a także na Śląsku Cieszyńskim, gdzie najpierw oblewano wodą młode gospodynie i dziewczęta, a potem dopiero suszono je, czyli bito je dla żartu korwaczami - batami uplecionymi z witek wierzbowych;
- na oblewaniu wodą, przede wszystkim dziewcząt i młodych mężatek.
Śmigus w obydwu swych odmianach miał sprzyjać zdrowiu, zapewniać urodę i pobudzać siły witalne.
2. dyngus - z niemieckiego dingen, co w wolnym przekładzie oznacza wykupywać, szacować.
W przeszłości tak nazywano wesołe wielkanocne pochody i wypraszanie darów (najczęściej malowanych jaj i różnych świątecznych smakołyków), czyli chodzenie po dyngusie lub inaczej chodzenie po wykupie. Niekiedy łączyło się również z oblewaniem się wodą, co obchodom tym nadawało zawsze charakter zalotów.
Z czasem oba te obrzędy połączyły się pod wspólną nazwą śmigusa-dyngusa i chociaż miały różne lokalne odmiany, to zdominowane zostały przez różne zabawy z wodą, którą chłopcy w miastach i na wsi, chlustali - i chlustają dotychczas - na ładne i lubiane dziewczęta. A im więcej tej wody się leje, tym większy jest honor dla panny.
Zwyczaje te znane były w Polsce od wieków i to we wszystkich stanach. W XVIII w. opisywał je, z wielką, właściwą mu dokładnością i swadą, znakomity kronikarz polskich obyczajów, ks. Jędrzej Kitowicz: „... Była to swawola powszechna w naszym kraju tak między pospólstwem, jako też między dystyngowanymi; w Poniedziałek Wielkanocny mężczyźni oblewali wodą kobiety, a we wtorek iinne następujące dni kobiety mężczyzn, uzurpując sobie tego prawa aż do Zielonych Świątek. Oblewali się rozmaitym sposobem. Amanci dystyngowani, chcąc tę ceremonię odprawić na amantkach swoich, bez ich przykrości, oblewali je lekko wodą różaną lub inną pachnącą wodą po ręce, a najwięcej po gorsie... Którzy zaś przekładali swawolę nad dyskrecję... oblewali damy wodą prostą, chlustając garnkami, szklenicami, dużymi sikawkami. Po ulicach zaś w miastach i na wsiach młodzież obojej płci czatowała z sikawkami igarnkami z wodą na przechodzących inieraz chcąc dziewka oblać jakiegoś gargasa, albo chłopiec dziewczynę, oblał inną jaką osobę, słuszną i nieznajomą, czasem księdza, starca poważnego lub starą babę." Na wsi śmigus - dyngus przebiegał zawsze pod znakiem: jak najwięcej wody. Na ładne, żwawe, lubiane dziewczyny wylewano całe konwie i wiadra wody, albo nawet wrzucano je do sadzawek, stawów, koryt do pojenia bydła. Dziewczęta uciekały z piskiem, ale w gruncie rzeczy były zadowolone. Brak śmigurciarzy, suche włosy i odzież w lany poniedziałek były bowiem prawdziwym despektem dla panny. W Poniedziałek Wielkanocny aż do południa, a czasami przez cały dzień trwały więc gonitwy i szamotanina, krzyki i śmiechy i nieprzerwanie lała się woda.
W Polsce centralnej, w okolicach Rawy Mazowieckiej oraz w regionie łowickim, sieradzkim i łęczyckim, a także na Śląsku i w Wielkopolsce (w okolicach Kalisza), kilkunastoletni chłopcy chodzili z kurkiem dyngusowym. Wybranego, dorodnego koguta karmiono ziarnem nasączonym wódką (bo oszołomiony alkoholem nie wyrywał się, za to głośno piał) i następnie przywiązywano go do wózka dyngusowego, pomalowanego czerwoną farbą, przybranego wstążkami, koralikami i różnymi błyskotkami, z lalkami w regionalnych strojach, kręcącymi się na tarczy, albo z parą traczy, którzy po uruchomieniu prostych mechanizmów cięli swą piłą deseczkę. Z czasem żywego koguta zastąpił sztuczny - wypchany, wycięty z deski i oklejony pierzem, upieczony z ciasta, ulepiony z gliny itp.
Chłopcy chodzący z wózkiem dyngusowym nosili ze sobą zawsze koszyki na datki, sikawki (drewniane szpryce z tłokiem, na wodę), różne „klekoty", np. bociany kurcarskie-rodzaj klekoczących taczek, a także żmijki dyngusowe- straszaki ze składanych deseczek, zakończone szpikulcem, do kłucia uciekających z krzykiem dziewcząt.
Cały ten obchód był wyrazem młodzieńczych umizgów, bo chłopcy chodzący z kurkiem po dyngusie odwiedzali przede wszystkim domy, w których mieszkały panny na wydaniu. Miał także ułatwić kojarzenie młodych par, a zamężnym, młodym gospodyniom zapewniać liczne i zdrowe potomstwo.
Towarzyszące obchodowi wesołe piosenki wychwalały płodność i czupurność koguta, np.:
A i wy dziewuchy złóżta po sześć groszy, puścimy koguta do jednej kokoszy.
Bo ten nasz kogutek nie na darmo skoczy osiemnaście kurcząt od razu wytoczy.
Kogut od wieków był bowiem symbolem urody męskiej i potencji, sił witalnych i płodności.
Po dyngusie chodzono także z traczykiem lub inaczej z barankiem. Był to umieszczony w umajonym ogródku tracz z drewna z piłą - pamiątka tego, że mały Jezus pomagał św. Józefowi - cieśli w jego zajęciach.
W Małopolsce, głównie w Limanowej i okolicach, chodzili przebierańcy zwani dziadami śmigustnymi lub słomiakami, ponieważ nosili słomiane czapy i opasywali się powrósłami ze słomy. Obchodzili domy w milczeniu, tylko od czasu do czasu gwizdali lub turkali, dlatego że - według legendy - wyobrażali bowiem żydowskich wysłanników, którzy nie chcieli uwierzyć w zmartwychwstanie Chrystusa i ogłosić ludziom dobrej nowiny i za karę utracili głos. W okolicach Mielca natomiast chodziły dziady śmigustne, tzw. mówiące, i polewając gospodarzy wodą ze swoich sikawek, życzyły im - często w formie zabawnych wierszyków - urodzaju, szczęścia, licznego potomstwa i zdrowego, gospodarskiego przychówku. Po otrzymaniu datku - słodkiego, wielkanocnego pieczywa i przede wszystkim jajek, wędrowali do następnego domu. Jajka bowiem były tradycyjnym wykupem od oblewania i zwyczajowym darem dla wszystkich chłopców i młodych mężczyzn chodzących po dyngusie.
W okolicach Krakowa chodzono z ogrojczykiem, czyli wózeczkiem ogrodzonym sztachetkami, wysłanym mchem lub zieloną bibułką. Wożono w nim figurkę Chrystusa Zmartwychwstałego z czerwoną chorągiewką i ręką uniesioną w błogosławiącym geście. Chodząc od domu do domu, śpiewano:
Miły gospodarzu puście nas do izby, boć nas tu niewielu, nie zrobimy ciżby!
Stoimy za drzwiami. Jest Pan Jezus z nami.
Do izby nas wpuście, bo my po śmiguście.
A dajcie, co macie dać, Bo nam tutaj zimno stać.
W wielu regionach Polski Wtorek Wielkanocny, nazywany także Trzecim dniem Świąt, był przedłużeniem zabaw śmigusa - dyngusa. Tym razem to młode kobiety i dziewczęta przejmowały inicjatywę i pierwsze oblewały napotkanych mężczyzn, biorąc odwet za lany poniedziałek. Także żeński śmigus - dyngus szybko przemieniał się we wzajemne chlustanie na siebie wodą, które przeciągało się na następne jeszcze dni, zgodnie z przysłowiem: aż do Zielonych Świątek można lać się w każdy piątek. Niebawem okazywało się, że wszystkie dni tygodnia, nie tylko piątki, są dobre do oblewania się wodą, zabawy i figlów, którym młodzi ludzie oddawali się z wielką ochotą.
Od najdawniejszych czasów woda była nie tylko ważnym atrybutem i symbolem świąt wielkanocnych, ale także wszystkich odwiecznych, tradycyjnych świąt wiosennych. Woda - bez której nie byłoby życia - czczona na całym świecie od wieków zajmowała niezwykłe miejsce w najstarszych polskich ludowych obrzędach, rytuałach i magicznych praktykach rolniczych, w lecznictwie tradycyjnym i magii, a zwłaszcza w magii miłosnej.
Kropienie, obmywanie, oblewanie się i zanurzanie w wodzie, tak charakterystyczne dla cyklu świątecznego Wielkanocy, a także zwyczaje i zabawy śmigusa - dyngusa, to niewątpliwie relikty dawnych, starszych niż chrześcijaństwo - i początkowo zwalczanych przez Kościół - zabiegów oczyszczających, sprowadzających potrzebny uprawom deszcz, mających zapewnić zdrowie, siłę, miłość i płodność.
Pierwsze wzmianki o śmigusie - dyngusie na ziemiach polskich, pochodzące z XV wieku, to zakazy kościelne zabraniające zwyczaju pogańskiego, co się zwie dyngus, zawarte w ustawie synodu diecezji poznańskiej z 1420 r., pod nazwą Dingus Prohibeatur, sygnowanej przez biskupa Andrzeja Laskarza. Surowy biskup praktyki śmigusa-dyngusa uważał za grzech śmiertelny i przykazywał księżom podległej mu diecezji: „... zabraniajcie, aby w drugie itrzecie święto wielkanocne mężczyźni kobiet, a kobiety mężczyzn nie ważyli się napastować o jaja iinne podarki, co pospolicie nazywa się dyngować, ani do wody ciągnąć."
Pomimo zakazów tych śmigus - dyngus przetrwał do naszych czasów, ale już tylko jako zabawa. W zwyczaju tym bowiem, podobnie jak w innych zwyczajach i obrzędach cyklu świątecznego Wielkanocy, wyraża się siła i radość życia. Harce z wodą pozostały dotychczas ulubioną rozrywką i zabawą świąteczną dzieci i młodzieży w Poniedziałek Wielkanocny, chociaż niekiedy bywa ona uciążliwa dla oblanych przy okazji starszych i statecznych osób.
dr Barbara Ogrodowska
Państwowe Muzeum Etnograficzne w Warszawie